Za namową pewnej osoby, wracam do spisania swoich obserwacji, przeżyć i odczuć z Japonii. Tym razem mam nadzieję, że będę bardziej konsekwentna.
Tak się złożyło, że już jestem w Polsce ale dokładnie pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz wylądowałam na lotnisku Narita. Było to 18 maja 2010r.
Sądziłam, że będzie dla mnie wielkim szokiem zobaczenie tych wszystkich "krzaczków" i skośnych oczu (bez obrazy). Ale... chyba sam lot i fakt, że JESTEM W JAPONII sprawił, że dopiero po 2 dniach do mnie dotarło gdzie się znajduję.
Ale po kolei.
Pierwsze "WOW" wydałam z siebie, kiedy przeszłam do hali przylotów po odebraniu walizek. Przestrzeń i wszechobecna uprzejmość oraz automaty z napojami. I komunikacja. Akurat z lotniska jechaliśmy Skylinerem czyli ekspresem. Niebo a ziemia w porównaniu z pkp made in Poland. Przestrzeń, klimatyzacja i czystość w pociągu. Obsługa uprzejma, schludnie ubrana tylko teee ceny ;) Ale coś za coś.
Wiele osób dziwi się, kiedy pierwszy raz ujrzy krajobraz po wyjeździe z tunelu pod lotniskiem. Niska zabudowa, dom przy domie i dużo zieleni. (Akurat była wiosna). Pamiętam jak się ucieszyłam, gdy zobaczyłam lasy bambusowe. Są śliczne, takie delikatne. Rozkoszując się widokami, po 30 min byliśmy na stacji Nishi Nippori. I tu czar prysł.
Gwaaar, tłum, obłęd. I duchota. I maseczki na twarzach japończyków. I brak słońca przy jednoczesnej duchocie. To zapowiada porę deszczową. Ale wracając do temat.
Z Nishi Nippori, która jest stosunkowo niewielką stacją, bo raptem 3 albo 2 linie się tu zatrzymują, musieliśmy przetransportować się do stacji Ikebukuro. Słynną linią Yamanote.
Fakt: Yamanote Line jest linią JR czyli kolei państwowych. Dokładnie East JR. Swoją trasą zakreśla koło wewnątrz którego znajdują się najdroższe dzielnice oraz pałac cesarski. Yamanote zarzymuje się na najważniejszych stacjach takich jak Shinjuk, Shibuya, Tokyo, Ueno, Akihabara.
Wracając do podróży z lotniska. Wysiedliśmy na stacji Ikebukuro. I pierwszy raz zobaczyłam ten tłum (Nippori to był pikuś). Wszędzie ludzie, sklepy, całe centra handlowe pod ziemią. JR, Metro, Lnie prywatne, Seibu, Tobu. Szok. Co ciekawe, wszystko jest bardzo dobrze oznakowane i opisane po angielsku. Więc jeżeli tylko trzymamy się oznaczeń, to zawsze wyjdziemy tam gdzie chcemy pod warunkiem, że wiemy po której stronie to co chcemy się znajduje:) A z tym bywa różnie.
Z Ikebukuro jechaliśmy już do miejsca docelowego czyli Wako. Stacja Wakoshi czyli Miasto Wako. Shi - miasto. Wako - wojownik. (Taka ciekawostka)
Wako jest stacją końcową lini Metr- Yurakucho i Fukotoshi line oraz pośrednią lini prywatnej Tobu Tojo Line. ( o metrze i komunikacji innym razem)
Po wyjściu z Metra, tych wszystkich przesiadkach, ścisku w pociągach... wyszłam w końcu na powierzchnię. I uderzył mnie zaduch, zapach i spokój. Ze stacji do mieszkania mieliśmy 15 min piechotą. Obserwowałam budynki, wiszące kable od wszystkiego. Tak, w Japonii kable wiszą wszędzie. Psuje to trochę efekt wizualny ale z drugiej strony... nie trzeba kopać aby wymienić kabel. Sprytne i wygodne.
Szliśmy sobie i tak szliśmy. Mijałam dzieci wracające ze szkoły, ok 7 restauracji, z 10 automatów na napoje. Samochody jadące wolno i po lewej stronie. Taka leniwa niedziela w Polsce. A to był piątek, godzina 15. Było fantastycznie. Dotarliśmy na nasze osiedle. Podobne do Polskiego. Tylko, że z parkingami dla rowerów. I zobaczyłam po praz pierwszy mieszkanie o adresie Nishiyamatodanchi 4-4 202, w którym przyszło mi spędzić ponad 6 miesięcy. Ale o tym innym razem.
Tak się złożyło, że już jestem w Polsce ale dokładnie pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz wylądowałam na lotnisku Narita. Było to 18 maja 2010r.
Sądziłam, że będzie dla mnie wielkim szokiem zobaczenie tych wszystkich "krzaczków" i skośnych oczu (bez obrazy). Ale... chyba sam lot i fakt, że JESTEM W JAPONII sprawił, że dopiero po 2 dniach do mnie dotarło gdzie się znajduję.
Ale po kolei.
Pierwsze "WOW" wydałam z siebie, kiedy przeszłam do hali przylotów po odebraniu walizek. Przestrzeń i wszechobecna uprzejmość oraz automaty z napojami. I komunikacja. Akurat z lotniska jechaliśmy Skylinerem czyli ekspresem. Niebo a ziemia w porównaniu z pkp made in Poland. Przestrzeń, klimatyzacja i czystość w pociągu. Obsługa uprzejma, schludnie ubrana tylko teee ceny ;) Ale coś za coś.
Wiele osób dziwi się, kiedy pierwszy raz ujrzy krajobraz po wyjeździe z tunelu pod lotniskiem. Niska zabudowa, dom przy domie i dużo zieleni. (Akurat była wiosna). Pamiętam jak się ucieszyłam, gdy zobaczyłam lasy bambusowe. Są śliczne, takie delikatne. Rozkoszując się widokami, po 30 min byliśmy na stacji Nishi Nippori. I tu czar prysł.
Gwaaar, tłum, obłęd. I duchota. I maseczki na twarzach japończyków. I brak słońca przy jednoczesnej duchocie. To zapowiada porę deszczową. Ale wracając do temat.
Z Nishi Nippori, która jest stosunkowo niewielką stacją, bo raptem 3 albo 2 linie się tu zatrzymują, musieliśmy przetransportować się do stacji Ikebukuro. Słynną linią Yamanote.
Fakt: Yamanote Line jest linią JR czyli kolei państwowych. Dokładnie East JR. Swoją trasą zakreśla koło wewnątrz którego znajdują się najdroższe dzielnice oraz pałac cesarski. Yamanote zarzymuje się na najważniejszych stacjach takich jak Shinjuk, Shibuya, Tokyo, Ueno, Akihabara.
Wracając do podróży z lotniska. Wysiedliśmy na stacji Ikebukuro. I pierwszy raz zobaczyłam ten tłum (Nippori to był pikuś). Wszędzie ludzie, sklepy, całe centra handlowe pod ziemią. JR, Metro, Lnie prywatne, Seibu, Tobu. Szok. Co ciekawe, wszystko jest bardzo dobrze oznakowane i opisane po angielsku. Więc jeżeli tylko trzymamy się oznaczeń, to zawsze wyjdziemy tam gdzie chcemy pod warunkiem, że wiemy po której stronie to co chcemy się znajduje:) A z tym bywa różnie.
Z Ikebukuro jechaliśmy już do miejsca docelowego czyli Wako. Stacja Wakoshi czyli Miasto Wako. Shi - miasto. Wako - wojownik. (Taka ciekawostka)
Wako jest stacją końcową lini Metr- Yurakucho i Fukotoshi line oraz pośrednią lini prywatnej Tobu Tojo Line. ( o metrze i komunikacji innym razem)
Po wyjściu z Metra, tych wszystkich przesiadkach, ścisku w pociągach... wyszłam w końcu na powierzchnię. I uderzył mnie zaduch, zapach i spokój. Ze stacji do mieszkania mieliśmy 15 min piechotą. Obserwowałam budynki, wiszące kable od wszystkiego. Tak, w Japonii kable wiszą wszędzie. Psuje to trochę efekt wizualny ale z drugiej strony... nie trzeba kopać aby wymienić kabel. Sprytne i wygodne.
Szliśmy sobie i tak szliśmy. Mijałam dzieci wracające ze szkoły, ok 7 restauracji, z 10 automatów na napoje. Samochody jadące wolno i po lewej stronie. Taka leniwa niedziela w Polsce. A to był piątek, godzina 15. Było fantastycznie. Dotarliśmy na nasze osiedle. Podobne do Polskiego. Tylko, że z parkingami dla rowerów. I zobaczyłam po praz pierwszy mieszkanie o adresie Nishiyamatodanchi 4-4 202, w którym przyszło mi spędzić ponad 6 miesięcy. Ale o tym innym razem.